czwartek, 7 października 2010

LONDYN- Oct 7th, czwartek i Covent Garden

  •     7th Oct,czwartek - punkt wyjścia Covent Garden stacja Covent Garden
    • spacer po Covent Garden PIazza
    • Seriously gourmet street food
    • Street kitchen !!
    • British Museum by FOSTER
    • Paperchase
    • Apple Store ?
    • China Town i SOHO
    • Zavvi, 1 Piccadilly Circus
    • Apple Store :)
    • Sally, 81 Shaftesbury Axe
    • Onitsuka, Tiger 15 Newburgh Street
    • Cafe NERO 
    • Riba Bookshop
    • Regents Park
 i kilka bonusów z wtorku:
  •     12th Oct, wtorek -punkt wyjścia Oxford Street
    • Superdrug 508 Oxford Street
    • Primark Store, 499 Oxford Street
    • Boots, 490 Oxford Street
    • Selfridges, 400 Oxford Street
    • hmv, 360 Oxford Street
    • LUSH, 44S Molton Street
    • Apple Store, 235 Regents Street
    • Cafe Nero, 225 Regent Street
    • Sally's 81, Shaftesbury Ave- china glaze
http://maps.google.com/maps/ms?hl=en&ie=UTF8&oe=UTF8&msa=0&msid=111428414285245098366.0004920b31703bb43835c
yes, dzień drugi. dzień drugi to czwartek a co za tym idzie Covent Garden. wyjaśnijmy sobie jedną rzecz; wszystkie targowiska są najfajniejsze w weekend ale mieliśmy tylko jeden weekend do dyspozycji więc jakoś trzeba było sprawę ograć. a ponieważ akurat w czwartek na Covent Garden miała miejsce akcja Street Kitchen towarzysząca marketowi pełnemu jedzenia... no jakże mogliśmy z tego nie skorzystać.

trochę się rozpraszam pisząc bo mam paznokcie świeżo pomalowane pięknym Umptempo Plum od Sally Hansen® (promocja w SuperPharm) i ciągle na nie patrzę zamiast w monitor. przepraszam. sorry.


ale ten no. jedzenie. tak. yes.
zaczęliśmy od Piccadilly Circus, obejrzeliśmy mnóstwo kiczowatych pamiątek londyńskich, którymi zamierzaliśmy obdarować najbliższych oraz samych siebie (magnesik na lodówkę !! yes !! - magnesik ma napis "mind the gap" no i wreszcie wiem o co z tym chodzi- gdy podjeżdża metro, lektor nadaje "mind the gap, mind the gap" co wolnym tłumaczeniu znaczy tyle co "zważaj na czeluść" :)

po pamiątkach- China Town i lampiony i jedzenie i zapachy (samouk: "nom nom nom!" tata samouka: "bleeeeh, chodźmy stąd" :D 

chodźmy to chodźmy. idziemy mijając po drodze kolejną znaną piekarnię- Paul's. Paulów w Londynie jak psów i wieść niesie, że pyszne rzeczy tam mają ale ostatecznie nic nie skosztowałam... wiem, dziwne. no ale szłam przecież się najeść, nie mogłam ryzykować mniejszej kubatury brzusznej, tak ? yes ?

i niech fotografie powiedzą co było dalej...




nom nom nom

chocolate chip cookie !!!

ciabatkiiiii

cupcakes !!!!!

OLIWKI jak kurze jaja
 oczywiście było tam nie tylko jedzenie również targowisko wszelkiego rodzaju apaszek, toreb, pasków, koszul, sukienek, odzieży wszelakiej, zegarków i tak dalej i tak dalej. yes.

nażarci, upojeni zapachami, ruszyliśmy na Leicester Square a tam- nic nie wolno :D
don'ts and don'ts
 idąc -znowu bezmyślnie (yes, really)- natknęliśmy się na ryneczek o którym samouk nie miał pojęcia; Piccadilly Market przy St.James Church ! niesamowite miejsce. każde stoisko inne. nie tylko między sobą ale inne od tego co na pozostałych targowiskach. piękna biżuteria, tkaniny, rosyjskie uszanki i matrioszki, kalejdoskopy, kompasy, czcionki drukarskie, karty ....
uuuauuuu

Niemal naprzeciwko kościoła St.James jest Burlington House czyli pasaż 300-funtowych kamizelek haftowanych srebrną nicią, 220-funtowych sztybletów wykańczanych czerwoną skórą, carskich jajek Faberge, pięknych zegarków, złotych, szmaragdowych i koralowych skarbów. God have mercy...

500£ , 220£, 300£ ...
 samouk kupił kilka drobiazgów gdzie indziej :D yes!

należało zmierzyć się z domami handlowymi. wskoczyliśmy do Selfridges. równie szybko wypadliśmy. co się dzieje ?? samouk nie miał siły hasać !! wszyscy dookoła chodzą z tymi żółtymi torbami z czarnym napisem a samouk co ?  przerażający spadek formy, okrutna niemoc fizyczna kazały opuścić miejsce na tarczy. pociągając nieco nosem i człapiąc powoli w promieniach zachodzącego słońca dotarliśmy do miejsca z którego tłumy wylewały się niosąc torby z papieru pakowego z napisem "primark".
no nie. muszę ,no po prostu muszę tato ! zaraz wracam !
zamknęłam oczy i wskoczyłam. otworzyłam oczy. O_o !! o my God.
masakra, tłumyyyyyyyyyyy. tłumy męskie, tłumy damskie, tłumy z gimnazjum, tłumy z zagranicy i samouk jak dzikus pośrodku. help !
ale ja już wiem czego się spodziewać. oh yes. jeszcze tu wrócę. i'll be back. zwłaszcza, że ceny... daj Boziu takie w Polsce. choćby głupia paczka skarpetek za 2£, bransoletka 1£ czy koszula z długim rękawem za 4£.
naprzeciwko Primarka- Superdrug.

pora jednak zbierać się do bazy. torba świeżych croissantów jako podwieczorek stał się standardowym posiłkiem do końca wyjazdu. tego dnia nie było inaczej :)
good night.

ot, kilka drobiazgów

chciałam jeszcze tylko powiedzieć, że bardzo mnie cieszy dotychczasowa proporcja w głosowaniu, bo odpowiedź "gdzie są pączki" to też mój typ ;)

1 komentarz:

  1. haha nie dosc, ze bylas na New Bond Street, która czesto chodze do pracy (to ta ze sklepami typu LV i ze strusiem w witrynie, której zrobilas zdjecie) to jeszcze bylas w Burlington Arcade, w ktorej pracuje! Nie wiem czy weszlas i czy widzialas wszystkie sklepy ale na samym 'koncu' zdjecia czyli jakby na poczatku drugiej strony tej arkady jest taki czarny sklep z herbata z Tanzanii...to tam pracuje :] no coz, jeszcze raz zaluje, ze cie nie poznalam. Fajnie, ze udal ci sie wyjazd do Londynu, a z zakupami to rzeczywiscie mozna oczoplasu dostac i pierwsze wyplaty ida tylko na ciuchy, kosmetyki itd. Nie da sie temu oprzec przy takich cenach!

    OdpowiedzUsuń